Nauka czytania, a właściwie moment jej rozpoczęcia, ciągle budzi spory wśród rodziców. Potoczny slogan: im wcześniej, tym lepiej – tylu ma zwolenników, co i przeciwników. Tymczasem na zabawę nigdy nie jest zbyt wcześnie. Może więc warto połączyć przyjemne z pożytecznym?
Glotto... czyli?
Mimo obco brzmiącej nazwy, glottodydaktyka nie jest kolejną nowinką, przekazaną przez tzw. „amerykańskich naukowców”. Termin ten posłużył na określenie oryginalnej metody nauki czytania, opracowanej przez profesora języka polskiego – Bronisława Rocławskiego. Skąd więc nazwa? Pochodzi ona od greckiej formy „glotta”, co znaczy po prostu – język. Jako, że dydaktyka to w szerokim rozumieniu „nauka”, glottodydaktykę możemy w pewnym uproszczeniu potraktować jako naukę języka. Podstawowym założeniem metody jest wydłużenie procesu nauki czytania, a to – według szacunków – zwiększyć ma jego efekt końcowy.
Nieśmiertelne klocki
Jak się okazuje, klocki nie muszą służyć jedynie do zabawy. Niezbędnym elementem glottodydaktyki jest specjalny zestaw klocków, złożony ze 150 elementów. Na czym polega jego specyfika? Na klockach znajdują się litery, cyfry, znaki interpunkcyjne oraz znaki matematyczne. Ponadto zestaw taki musi zawierać litery w czterech wariantach: duże litery pisane, małe litery pisane oraz odpowiednio: duże i małe litery drukowane. Jednym z ważnych założeń metody jest przedstawianie dziecku literek zawsze w otoczeniu innych znaków. Warto więc zadbać o to, aby w pokoju malucha (np. na ścianie), wisiał cały alfabet. Co ciekawe „glottodydaktyczny” alfabet nie składa się z 32, ale z 44 liter. Dla profesora Rocławskiego głoski „sz”, „cz”, „dz” to także litery! Ponadto dzieli on alfabet na dwie części: czerwoną i czarną. Czym się różnią? Czarne litery piszemy dokładnie tak, jak je wymawiamy, natomiast czerwone piszemy inaczej (np. ch – czytane jako h, rz – czytane jako ż).
Bo literki żyją swoim życiem...
Nieocenioną rolę podczas wdrażania dziecka w tajniki dorosłości (jednym z nich jest z pewnością nauka czytania) odgrywają czynniki emocjonalne. Tak więc „k” będzie smutne kiedy zgubimy jej sąsiadów (np. zamiast „lalki” powstanie „laka”), a „b” będzie ciężko, kiedy postawimy ją na brzuszkach. Jak więc widać, każdy sposób, nawet z pozoru „nienaukowy”, może się okazać cennym wsparciem podczas jakże ważnego procesu nauki czytania. Najważniejsze jest oczywiście, jak w przypadku każdej innej metody, właściwe nastawienie rodziców (nauczycieli). Każde dziecko jest inne, każde w innym tempie przyswaja nowe informacje i zdolności. Zadaniem dorosłego jest jedynie zaproponowanie dziecku jak najciekawszej formy ich zdobywania. A rezultat? Będzie sumą działań obojgu.
Czytaj dalej: Glottodydaktyka. Część 2: tajniki glottodydaktyki